wtorek, 19 czerwca 2012

Epidemia i macanie ptaka

Zdjęć nie ma. To znaczy są, ale takie sobie - bo było szaro,zimno i padało. Tak, wiem, Szkocja to część wysp, czyli czego się mogłam spodziewać... Hyh. Parę zdjęć powstało, ale bez większego przekonania. Najlepsze z nich jest to:
 Dwóch panów Szkotów na przerwie ;) Szkocja sama w sobie jest dokładnie taka, jaką zapamiętałam ją z poprzedniej wizyty (czyli 2 lata temu). Zachwyca zielonością, owcyma i przepiękną architekturą (ah, te kościoły!!! Ah, te domki!!!). Stety, niestety, architektura ta rozkochana jest w szarym kamieniu, który przy takiej a nie innej pogodzie niestety wzmacnia jeszcze uczucie przygnębienia. Brakuje im kolorowych drzwi i chatek, jak w Irlandii ;)
Edynburg miał mnie zachwycić i rozkochać na amen. Jednak coś mu po drodze nie wyszło. Może to kwestia pogody, albo zmęczenia materiału (przed wyjazdem musiałam siedzieć w pracy do 2giej w nocy, co nie sprzyja porannemu wstawaniu)... albo tego, że całe centrum było rozkopane i nie dało się nigdzie dojechać według mapy. Nie muszę chyba tłumaczyć jak bardzo było to irytujące, kiedy nie zna się miasta?
Moje niezadowolenie było systematycznie podjudzane niewielkimi wydarzeniami jak np. okropna obsługa i mega długi czas oczekiwania na jedzenie w jednej z restauracji w centrum, kosmiczne ceny wejściówek do zamku (16 funtów? Seriously?!), a do tego martwota starówki w godzinach nocnych - wszystko rozumiem, ale żeby nie chcieć nabić sobie kas papierkami turystów? Dzięki bogom za lokalny bar, który uraczył mnie przepysznym cydrem truskawkowym i uratował honor miasta entuzjastycznym graniem na żywo spontanicznych amatorów. Tłumaczymy sobie tę dziwną 'ciszę' w centrum tym, że nasza wizyta zbiegła się w czasie z wybuchem jakiejś epidemii grypowej. U nas objawów tejże jakoś nie widać, ale podobno zarażonych było 90 kilka i ze dwa, czy trzy zgony, więc zawodowi panikarze mieli prawo pochować się w bunkrach i pozamykać interesy.
 Samo szkockie wesele, które było powodem (pretekstem) całej eskapady, było przednie. Co prawda nie byliśmy na samej ceremonii (która przewidywała tylko najbliższą rodzinę), ale przemowy ojca panny młodej, wodzireja i świadka wprawiły wszystkich w stan niekontrolowanej chichrawy. Tylu hermetycznych żartów wypowiedzianych szkockim akcentem (wzmocnionym przez wsiowe pochodzenie :P) to ja w życiu nie słyszałam. Tylko pogratulować inwencji twórczej panom przemawiaczom. Oczywiście dla mnie największym widowiskiem były przepiękne kilty ślubne/imprezowe, którymi pyszniło się jakieś 80% gości. Niestety, w dalszym ciągu nie wiem, czy to prawda o tym, że pod rzeczonymi kiltami nic się nie nosi...
Wspaniałą wisienką na torcie było szkockie ceilidh (nie wiem, czy po szkocku brzmi to inaczej niż po irlandzku, zapewne tak, ale wciąż jestem w tej kwestii ignorantką) - moje pierwsze ceilidh w życiu! :D 
Po weselu, w drodze z Mintlaw z powrotem do Edynburgu, postanowiliśmy zatrzymać się w lesie niedaleko Aberdeen, gdzie znajduje się grób brata mojego mężczyzny. Klucząc wsiowymi drogami, trafiliśmy na biednego ledwo podrosłego ptaka, który próbował przeleźć przez murek. Akcja ratunkowa była zaiście dramatyczna, bo mimo niewielkiego ruchu, jakieś samochody jednak tam jeżdżą, więc trzeba było do zwierza dotrzeć zanim zostanie rozjechany na amen. Mimo nerwowego biegania po poboczu i machania skrzydłami (bez większych efektów), udało nam się delikwenta złapać. Nieźle się namęczyłam wspinając po śliskim murku obrośniętym mchem trzymając - wtedy już zrelaksowanego - czarnowrona/wronę. No ale udało się, ptaszor został pozostawiony w bezpiecznym miejscu i wydawał się tym faktem zadowolony, od razu zajmując się kopaniem w poszukiwaniu tłustych robali.
I tym radosnym akcentem, pozwolę sobie zakończyć ten krótki update :)

4 komentarze:

Moniach pisze...

Jak piszesz o czymś absolutnie hermetycznym (patrzę w stronę słowa ceilidh) to weź dawaj jakieś wyjaśnienie o co chodzi, po co ma mi wikipedia tłumaczyć jak możesz ty :P Oraz jestem ciekawa czy ten cydr był truskawkowy czy malinowy jak na zdjęciu, ja jakbym miała do wyboru wolałabym malinowy.

Edzik pisze...

Cydr próbowałam i taki i taki, malinowy jest smaczniejszy, ale obawiam się, że może to być limitowana, letnia edycja :(

A co do pisania o ceilidh to wyszłam z założenia, że mało kto tu zagląda :P Sowwy! :* Jak tam potencjalne meilowanie?

Moniach pisze...

27.06 mam najostatniejszy egzamin, potem chętnie :) btw widzę że czytasz Grę o tron, oglądasz też? Popełnij może o tym notkę, ciekawa jestem jak ci się podoba :)

Edzik pisze...

Czytałam jeszcze przed wielką ucieczką do Polski i jakoś tak stanęło na 3cim tomie i stoi - zamieniłam na razie na tasiemiec zwany Kołem Czasu. Z serialu widziałam tylko pierwszy sezon i czekam aż mi jakaś dobra dusza spiraci i wyśle, bo na moim internecie, to nie ma co pomarzyć... A co do podobania, to jestem oburzona przedstawieniem koniarzy i związku smoczycy z barbarzyńcą - co za spłycenie!

Prześlij komentarz

 
Copyright (c) 2010 W pogoni za rozumem. Design by WPThemes Expert
Themes By Buy My Themes And Cheap Conveyancing.