poniedziałek, 26 marca 2012

Guilty pleasures

Mój brak systematyczności jak zwykle ma się dobrze, dziękuję. Tym lepiej, jeśli chodzi o zapuszczanie bloga, pomógł jej brak aktywności literackiej. Aktywności jakiejkolwiek zresztą. Bo praca, bo proza życia, bo sto tysięcy innych rzeczy. Ja dobra jestem w znajdowaniu usprawiedliwień nie-pisania/nie-kreatywności ;)

Niby blog miał być bardziej o Irlandii niż o czymkolwiek innym, ale jakoś tak... Się zobaczy. Za oknem rzecz niespotykana, słońce świeci, niebo niebieskowuje i chmurków brak. Ptaki drą ryje, jak to się mówi, non stop, co bardzo mi odpowiada. Żonkile już przekwitają, o krokusach dawno zapomniano, jabłonie, wiśnie i inne kwitnące już opadają i drzewa powolutku zielenieją - i jak tu nie kochać wyspy Dwóch Pór Roku? Rok podzielony na Wiosnę i Jesień bardzo mi odpowiada - może i jestem dziwna, ale nie przepadam ani za Zimą ani za Latem. A takie umiarkowane, rozpachnione moimi ulubionymi woniami sezony, baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo mi odpowiadają :) Nie lubię się ani przegrzewać, ani marznąć.

A jako, że wiosnę kocham najbardziej na świecie, to też robię głównie to co lubię... czyli czytam (na trawce!). Nie mam siły, z wielu przyczyn, sięgać po ambitne tytuły (Umberto Eco leży smutnie pod stertą "shite magazines" jak to je mój Dżokej nazywa), a o te nie grzeszące ambitnością nie trudno w osiedlowej bibliotece. Przerobiłam po latach podchodów Bridget Jones, Julie i Julia iiiiii.... mimo chęci podążania w tym kierunku, stanęłam przed metaforyczną ścianą, bo nie znam się na literaturze babskiej i nie wiem po co sięgać, żeby było z jajem i po babsku (nie, Chmielewskiej nie lubię - nie, nie wiem dlaczego).

Dlatego też postanowiłam zrobić big come out i przyznać się do moich dwóch (tasiemcowych) tytułowych guilty pleasures. He he. Pierwszą z nich jest seria o Anicie Blake (ciemnowłosa pani na obrazku obok, autorstwa mojej kochanej Leaf of Steel, którą można oglądać na deviantarcie) popełniona przez Laurell K. Hamilton. Jak to z tasiemcami bywa - saga ma wiele tomów, które się mnożą :P Chyba powstało już z 17. Z założenia ma to chyba być jakiś erotyzujący horror, ja jak zwykle muszę coś namącić i odbieram to raczej jako dobrą komedię akcji (teksty Anity rozbrajają, przynajmniej po angielsku) z tendencją do zmiejszania ilości fabuły w książce na rzecz scen łóżkowych,które to z tomu na tom stają się coraz bardziej z kategorii Anita-i-wszyscy-bohaterowie-jacy-się-przewijają XD Chyba tylko płatny zabójca Edward się uchował :P Niestety ze względu na tę tendencję, mimo mojej wielkiej sympatii dla głównej bohaterki, która potrafi rozmawiać ze zmarłymi (w końcu nekromantka, nie?), a do tego kopie tyłki wszystkim i wszystkiemu, odstawiłam książkę po chyba 6 tomie. Bo jak nie trudno się domyślić, największą frajdę sprawiało mi śledzenie wampirzej polityki i rozwiązywania spraw morderstw, ew. walczenie o życie malutkiej (w sensie niewielkiej wzrostem) heroiny. Niekoniecznie natomiast bawi mnie wrzucanie jej w kolejne zawirowania erotyczne. Bo ani toto ciekawe, ani toto logiczne, ani toto spójne. No ale może pani Hamilton czegoś brakuje i sobie odbija, kto ją tam wie. Hail jej za (częściowe, bo zawsze mam w sobie jakieś takie wewnętrzne '...meeeeeeh') odbudowanie wizerunku wampirów w moich oczach. Wampiry jako zwierzęta biznesu, to fajne wampiry :)

Drugą, bardziej współczesną lekturą, jest seria True Blood pani Charlaine Harris. W tym wypadku zrobiłam jeden błąd, bo najpierw obejrzałam serial - który wymiata i tak naprawdę nie ma zbyt wiele wspólnego z książkami - a potem z ciekawości sięgnęłam po książki i nie mogłam sobie sama wyobrażać bohaterów, bo od razu mieli mordki z serii HBO. No ale nic to, niezrażona czytam. Co prawda nie po kolei, bo biblioteka z jakiejś przyczyny ma co drugi tom, ale w sumie przerobiłam ich już 8. Tendencja w sumie taka jak u pani Hamilton - czyli wszystko co nadnaturalne w znanym nam świcie, wampiry-biznesmani, wilkołaki, fae i inne urodziwości. Mru. Sookie Stackhouse co prawda nie kopie tyłków profesjonalnie, jak Anita, ale też daje radę i na swój sposób jest urocza (poza tym solidaryzuję z nią zawodowo :P). Szkoda tylko, że powoli widzę ten sam schemat - coraz więcej miejsca zajmują wątki romantyczne i spanie z coraz większą ilością bohaterów - aczkolwiek na razie to tylko liczba 3 w 8 tomach, a nie x w 6 :P He he. 

Anyhow, nie chcę wchodzić w szczegóły, bo jak komuś się nudzi, to może sam zajrzy w jedną czy dwie książki, więc fabuły zdradzać nie będę, bo to największy fun tych serii, które są super na odstresowanie się. Nachodzi mnie tylko jedna refleksja - czy wszystkie autorki urban-fantasy mają takie parcie na romanse, czy to wymóg rynku, czy ja po prostu tak trafiam? Bo skłaniam się, niestety, ku teorii, że baby nie potrafią pisać... (W sensie potrafią, ale potem na własne życzenie to psują). Czy to jakaś nieuleczalna potrzeba romantyzmu/erotyzmu?
 Bo jeśli tak, to boję się, że i mnie to czeka :P Romantyzm/erotyzm dobry jest, ale w umiarze i jak nie wygryza przy okazji fabuły/akcji z tomiszcza!
  
Rzekłam :D
 
Copyright (c) 2010 W pogoni za rozumem. Design by WPThemes Expert
Themes By Buy My Themes And Cheap Conveyancing.