poniedziałek, 25 czerwca 2012

Binn Éadair

...czyli nasze zwyczajne, najulubieńsze Howth - chciałam po prostu zaszpanować irlandzkim :) Howth, czyli mekka wszystkich dublińczyków pragnionych zakosztowania odrobiny wakacyjnej atmosfery bez konieczności jechania nie wiadomo gdzie i jak długo (bo wiadomo, że w Irlandii jak jest słońce, to trzeba je łapać natychmiast - inaczej ucieka). Również - mekka wędkarzy, amatorów świeżych owoców morza, spasionych fok (to ja!) oraz wielkich łodzi rybackich (to Dżonu). Poza tym, wieść niesie, że Bono ma w tym uroczym zakątku willę, więc tym bardziej warto się tutaj zakręcić - a nóż widelec się na niego wpadnie, przecież każdy musi kiedyś robić zakupy, nie?Howth powinno być 'must see' każdego turysty, który wpada do Irlandii tylko na weekend.
Dlaczego? Ponieważ moim skromnym zdaniem jest to kwintesencja irlandzkości w niedalekim sąsiedztwie Dublina, który z całej Irlandii jest najmniej irlandzki. Można tutaj dojechać np. wskakując w centrum w kolejkę miejską DART (zajmuje to jakieś 30 minut i można sobie oglądać Dublin z góry, z dołu i po bokach) i wyskakując na uroczej stacji uwiecznionej po lewej, na zdjęciu. Stacja ma ogromny plus - jest na piętrze pubu 'Bloody Stream', więc jeśli musimy długo czekać na kolejny pociąg, to można spokojnie wyskoczyć 'na jednego' ;)
Kolejną fajną rzeczą w Howth jest to, że mamy tu sporo do roboty, szczególnie jeśli uda nam się tutaj trafić w niedzielę,  która jest najbardziej targowym dniem w całym tygodniu. Na przykład otwarte są wtedy dwa targi/jarmarki - sprzedające różne jedzonka z różnych miejsc, warzywa, starocie, książki, biżuterię i inne duperele. Nad wejściem do jednego z placyków targowych pyszni się ten przedstawiciel z gatunku kiczowatych szkaradek (po prawej). I jak tu nie uwielbiać dni targowych? Jeśli jednak nie uda nam się tam dotrzeć w dzień targowy, to nie ma się czym martwić. Zawsze jest betonowy pier (nie mam pojęcia co to jest po polsku, bo na pewno nie molo) do połażenia w tę i nazad. A nawet dwa piery! I zawsze są tu przycumowane łódeczki, mewy statecznie łażą, a foki się foczą z nadzieją, że zostaną jeszcze bardziej roztyte przez turystów rzucających im przysmaki lub rybaków przebierających rybki. Foczące foki są najlepsze na świecie, bo są tak wychilloutowane, że pozostaje jedynie pozazdrościć. Należy jednak pamiętać o tym, że tutaj najczęściej wieje na potęgę, urywając

 głowy, uszy, nosy i inne wystające części ciała, a do tego zamraża całego człowieka na amen - i nie mówię tu o dniach w których szaleje mroźny, irlandzki gale, tylko dniach przeciętnych. Dlatego, moi drodzy - szalik i trzy warstwy to mus! Wtedy można cieszyć się widokami - a widokować można latarnię morską, klify w oddali bądź wysepkę Ireland's Eye na którą można się też przepłynąć, jeśli komuś niestraszne maleńkie łódki i ceny - mnie na razie straszne, bo kiwa i jest mokro, a ja nie umiem pływać i szybko zielenieję. No ale obiecuję sobie, że kiedyś tam popłynę.
Jeśli znudzi nam się łażenie po zwykle zatłoczonych uliczkach, siedzenie w restauracjach, oglądanie łódek, kupowanie różnych różności etc. - fok nie uwzględniam, bo one nigdy się nie nudzą - możemy iść na spacer i zakosztować prawdziwej Irlandii - tym razem w wymiarze naturalnym. Idąc pod górkę, podziwiając przy okazji różne domki (a jest co podziwiać! i zazdrościć, że niektórym się tak dobrze powodzi oraz marzyć, żeby z nami też tak kiedyś było), trafiamy w końcu na kilka słupków, które zakazują wstępu cyklistom i koniarzom i kiedy
 


zrobimy rachunek sumienia i przekroczymy magiczną granicę, trafiamy do krainy wrzosów, traw i klifów. Krainy najcudowniejszej na świecie, nieco zawianej, ale przepięknej. Na tej konkretnej trasie jest kilka szlaków, najkrótszy zajmuje bodajże 45 minut najdłuższy z 2 godziny (ale mogę kłamać, bo dawno sprawdzałam). Wędruje się po brzegu klifu,mogąc co jakiś czas spojrzeć na pięknie spienione morze, błękitne niebo, rozkrzyczane mewy, żółte kwiatki, których nazwy nie pamiętam, ale kwitną stadami i to przez cały rok oraz mnóstwo innych wspaniałych rzeczy, które rosną sobie i mieszkają na klifach. O samych klifach nie wspominając, bo klify zawsze zapierają dech w piersiach. Najcudowniej się na nich siedzi o zachodzie słońca, mogąc nacieszyć się wszędobylską zielenią i pięknem morza. Instrukcja obrazkowa tej jakże trudnej i zajmującej czynności po lewej stronie prezentowana przez mą skromną osobę. Jako bonus - dowód na to, że ziemia jest okrągła - dla niedowiarków ;)
Na takim klifie można siedzieć aż do znudzenia, bo nie wierzga za bardzo. Chętnym do podjęcia wyzwania po raz kolejny polecam odwiedzenie Howth i przekonanie się na własne oczy jak tam urokliwie :)
P.S. A z klifów można złowić np. makrelę.

10 komentarze:

Anonimowy pisze...

Eh, marzy mi się, że w końcu zobaczę Zieloną Wyspę. Jeżeli mi się uda i tak zachęcasz na pewno wpadnę do Howth... no bo wiadomo, foczące się foki? Must see!

Nev

Edzik pisze...

Must see, raz mnie taka focząca foka śledziła - nie w Howth, a w innym miasteczku, gdzie ich nie karmią. I tak patrzyła na mojego loda, że aż strach się bać. Jak sobie poszłam, to płynęła za mną XD A wpadaj koniecznie!!! :)

Adeenah pisze...

Po pierwsze - uwielbiam Cię za ten wpis. Uwielbiam również łódki, chociaż nie umiem pływać. Wodę też, ale na wakacjach zawsze odstrasza mnie od niej słońce i upał (Irlandia jest położona w rejonie w sam raz nasłonecznionym, więc ten problem z głowy). Zdjęcia sprawiają, że chcę się tam teleportować jeszcze bardziej niż do Londynu i jeśli kiedykolwiek będę planowała odwiedzenie Irlandii, na pewno będę chciała się tam teleportować jeszcze bardziej. Być może to zrobię. Kiedyś. Na godzinkę na klif... <3

Edzik pisze...

Ah joj, czuję się uwielbiana w takim razie :D Bardzo mi miło ;) Irlandzka woda cię najwyżej odwieje, a nie odstraszy, bo na plażach tutaj zawsze duje - stąd ta modowa warstwowość :P Cieszę się, że zdjęcia się podobają, pstrykane były specjalnie do tej notki :D Mam jeszcze 150 innych, ale muszę wymyślić o czym by tu pisać, żeby był pretekst do wklejania :P
A jak będziesz chciała odwiedzać Irlandię, to koniecznie daj znać ;)

Moniach pisze...

Zaintrygował mnie ten pier i zaczęłam guglać, bo moje pierwsze skojarzenie było że to jest keja. Wikipedia powiedziała, że to pirs. Wtedy zaintrygowało mnie, jaka jest różnica między keją a pirsem. Zaczęłam guglać, ale gugiel myślał, że chodzi mi o różnicę między kotem a psem. Poszłam więc spytać cleverbota, w końcu ma być mądry. Przeprowadziłam taką oto rozmowę:

"- What is the difference between a pier and a quay?

- No what is the difference between dream and virtual reality.

- I can't see any.

- Maybe you can't see me cause you ran into a bar, and lost your eyesight.

- I can see perfectly well.

- Eh?"

Kurtyna.

Adeenah pisze...

Edzik - jeśli nie masz weny do pisania, możesz przecież robić notki wyłącznie zdjęciowe. Sama bym robiła, gdybym miała czym się chwalić (ludzie, patrzcie, nie uwierzycie... Wawel!). Twoje zdjęcia są naprawdę świetne, a klif to już w ogóle. Nie pozwól im się pokryć kurzem :)

Edzik pisze...

Moniach - aj loff you XD Po prostu, poziom absurdu zrobił mi dobrze i sprawił, że chyba zaraz zacznę oglądać Father Ted'a... ALBO POPEŁNIĘ O NIM NOTKĘ!!! >D Tak, tak zrobię. A ja wiem tylko, od Johnu skądinąd, że quay to wybetonowany brzeg czegoś wewnątrz lądu, a pier wystaje i pozwala cumować łódką. Ale Johnu to Johnu i tłumaczy mi zawsze na chłopski rozum, więc wiesz... Co do tego so mówiłaś po polsku, to nic nie zrozumiałam XD

Edzik pisze...

Adeenah, jak chcesz pooglądać fotki klifowo-irlandzkie, to przejdź się po moim profilu fejsbukowym, albo zajrzyj na mój deviantart: edzik.deviantart.com :) Matko, dalej jestem wzruszona reklamą jaką mi zrobiłaś :D

Adeenah pisze...

Trzeba było nie wzruszać mnie klifem. Dziękuję za link ;)

oslun pisze...

Te żółte krzaczory to kolcolist :-)
Też kocham Howth:-D

Prześlij komentarz

 
Copyright (c) 2010 W pogoni za rozumem. Design by WPThemes Expert
Themes By Buy My Themes And Cheap Conveyancing.