sobota, 7 lipca 2012

Wkurzonam

I to nie na żarty. To,że moja praca nie jest pracą wymarzoną wiadomo nie od dziś. Są wzloty, są upadki. Czasami jest zabawa, a czasami stres i zgrzytanie zębów. To ostatnie niestety coraz częściej przeważa. Głównie za sprawą dwóch menadżerów - dłubiącego w nosie Irlandczyka i pana Paluszka oraz irytujących stałych klientów (nie wszystkich, jest taka boska ósemka) którzy uważają,że bar należy do nich i oni ustanawiają zasady. Oraz przez dużego szefa, który jest alkoholikiem z rodzaju nieprzyjemnych pod wpływem, a do tego zmienia zdanie i zasady w zależności od nastroju. A nastrój zmienia mu się częściej niż kobiecie w ciąży. 
Jako, że moje kochane koleżanki z pracy, ze szczególnym uwzględnieniem rozszczebiotanej i uroczej Chinki Michelle, ploty,więc całą historię opowiadałam już przynajmniej z 15ście razy, dlatego nie chce mi się smutnego wydarzenia przytaczać po raz kolejny. Grunt, że miałam bardzo wątpliwą przyjemność zamykać bar w pewną środę, które to zamykanie zaowocowało byciem zastraszoną przez siedmiu chłopa i zwyzywaną, ponieważ śmiałam wykonywać swoją pracę. Koleżanka Katie, będąca menadżerką tej nocy, którą dla odmiany lubię i to bardzo, oczywiście była po stornie pracownika i polecenia, które wydała ona - a kiedyś tam odgórnie duży szef. Było bardzo, bardzo nieprzyjemnie. 
Jednak jeszcze bardziej nieprzyjemny jest wynik tej całej historii. Bo po pierwsze, duży szef prawie urwał Katie głowę wrzeszcząc na nią dnia następnego i mówiąc, że powinna stać po stronie nawalonego, wulgarnego STAŁEGO klienta, a nie obrażanego pracownika. Po drugie natomiast duży szef powiedział, że wszystko było winą Katie i wyparł się tego, że kiedykolwiek utworzył problematyczną zasadę. Czym oczywiście zaprzecza sam sobie - i swoim wiecznym narzekaniom, że pracownicy mają za długie godziny etc. 
A teraz gwóźdź programu. Katie została pożegnana w trybie z dnia na dzień. Wczoraj był jej ostatni dzień. Dzisiaj już jej nie będzie. Co prawda nie wywalił jej całkowicie, bo dziewczyna jest córką jego znajomych, ale ją zdegradował i przeniósł do innej restauracji. 
Poziom poczucia niesprawiedliwości i zniechęcenia wzrósł mi do jakichś 200%. I nawet dzisiejsze słońce mnie nie pociesza, bo za kilka godzin wracam do roboty i będę tam siedzieć minimum do 4tej nad ranem, bo w Pheonix Parku jest dzisiaj duuuuuży koncert. A po dużym koncercie będzie dużo ludzi, którzy będą się chcieli nawalić. A niestety B15 jest bardzo blisko tegoż parku :( W formie wisienki wystąpi nawalony duży szef :/
 Żyć nie umierać! Tak, wiem, miało być na blogasku głównie o Irlandii, ale jestem tak rozgoryczona, że musiałam się uzewnętrznić. Bywa.
Na pocieszenie - zdjęcie mojego ulubionego znaku w Kilkee, które nie ma nic wspólnego z tym wpisem. O samym Kilkee postaram się coś napisać w przyszłym tygodniu o ile uda nam się tam pojechać w moje długie wolne. Czyt. o ile nas deszcz nie zmyje :P

4 komentarze:

Adeenah pisze...

Nie daj się! Albo bądź bezrobotna - marnowanie życia w bibliotekach to też niezła metoda na przetrwanie (i całkiem wygodna). Jadę do głodnych fal we wtorek i postaram się pamiętać, że są głodne. Wprawdzie są położone w innym rejonie, ale jestem pewna, że i tak głodne jak diabli. Dzięki za ostrzeżenie, jeszcze dałabym się zjeść...

Anonimowy pisze...

Przykro mi Edziu :( Oby kogoś sensownego na miejsce Katie dali, bo zginiecie tam :P Mam nadzieję, że sytuacja się polepszy, albo, że znajdziesz inną pracę w której nie będziesz musiała sobie rwać włosów z głowy.

Nev

Edzik pisze...

Adeenah, jakbym mogła sobie pozwolić na bezrobotność, to już dawno bym to zrobiła :P Ale jakoś będę musiała zapłacić za moją antropololo, mieszkanie i parę innych pierdół :P

Edzik pisze...

Nev, widoków na inną pracę brak - bo ze szkołą na karku i bardzo niewielką plastycznością w zakresie grafiku, to mnie raczej nigdzie nie przyjmą :/

Prześlij komentarz

 
Copyright (c) 2010 W pogoni za rozumem. Design by WPThemes Expert
Themes By Buy My Themes And Cheap Conveyancing.