Pociecha pieszczotliwie zwana jest przeze mnie kniżką i sprawia mi tyle radości ile chyba jeszcze żaden gadżet :P Zdecydowanie nie żałuję wydania 400 zeta na kindla :)
Maleństwo poza nieustającym ŁAAAAAUUUŁ zafundowało mi również zachłyśnięcie się panem Mannem dzięki jego "Rockmannowi", który jest tak przefantastyczny, że aż nie wiem co innego mogę o nim powiedzieć. Zaśmiewam się do rozpuku, zadziwiam nieznaną mi rzeczywistością, zachwycam, zaśmiewam i raz jeszcze zarykuję ze śmiechu. Uwielbiam tego człowieka za to, że tak mi poprawił od jakiegoś czasu skopany nastrój :) Poza tym, w stan osłupienia wprowadza mnie to, że nie jest to fikcja literacka. Pan Mann to ma klawe życie :)
Jestem rozleniwiona chwilowym ciepełkiem i kawałkiem niebieskiego nieba wystającego spod szarych puchaczy, więc wpis - znowu - będzie krótki i mało treściwy. Poprzeżywam tylko jeszcze film o 'zombie', którzy podejrzliwie bardzo przypadli mi do gustu, co jest bardzo, bardzo niepokojącym objawem - bo zwykle filmów o ząbi nie trawię.
A film "28 days later" o dziwo przetrawiłam i to z zapartym tchem, siedząc przed ekranem do 3ciej nad ranem, pomimo porannej zmiany dnia następnego. I dalej nie rozumiem dlaczego ten film tak mnie urzekł. Na pewno pomógł fakt,że poza paroma scenami "buuuu!" nie było żadnych latających flaków i nieładnego straszenia. Tzn, straszenie było ale na zupełnie innym poziomie, który bardzo mi odpowiada. Zachwycona byłam opustoszałym Londynem, szczególnie, kiedy wszędzie panowała cisza... Piękna też była polanka i ruiny w trakcie podróży. No i oczywiście Brendan Gleeson :D Którego uwielbiam, bo tak. Wiem, że film jest już starociem i wszyscy go widzieli milion razy - ale ja nie widziałam ;) Trochę (bardzo!!!) raziła mnie sztuczność sceny otwierającej, ale potem - na szczęście - nie było tak źle. Swoją drogą, jednym z moich ulubionych motywów jest łatwe 'zezwierzęcenie' człowieka - ukazanie jak niewiele nam potrzeba do tego, żeby górę wzięły pierwotne odruchy, zachowania... ba,mentalność - to tak a propos nowej ziemi w koszarach wojskowych. Od razu wiedziałam o co chodziło dzielnym wojakom nadającym jakże dramatyczne wezwanie do łączenia się ocalałych przed wirusem.
Wiem, że miało być o Irlandii - a nie jest, bo tak. Gleeson musi wystarczyć za całą irlandzkość w tym wpisie. O Kilkee na razie pisać nie będę, bo ostatnią 3-dniową wycieczkę spędziłam siedząc na strychu - w deszczu. Więc nie ma się o czym rozpisywać.
1 komentarze:
Jak można nie lubić filmów o zombie? W niektórych można zakochać się na zabój, wystarczy odrobina humoru. Choćby "Shaun of the Dead" :) Opisanego filmu nie widziałam, ale zombie to moi przyjaciele, więc pewnie się skuszę przy najbliższej okazji.
Gratuluję zakupu i trzymam kciuki, żeby nikt na nim brutalnie nie usiadł (albo coś w tym stylu). Pana Manna znam głównie z radia, przez niego w piątki rano dzwoni mi budzik. Jeśli pisze tak jak mówi, to.. chyba mam kolejną książkę na liście. Oj, nie wyrabiam.
Prześlij komentarz