czwartek, 9 sierpnia 2012

Byk też modelka

 Wiem, że obiecałam dawno temu wpis o Kilkee w co. Clare. Wpisu nie będzie, bo nie zrobiłam ładnych zdjęć - nie z mojej winy, to pogoda jak zwykle pokrzyżowała mi plany :P Bo jak tu robić przekłamane zdjęcia z niebieskim niebem jak tego nieba jest tylko z 15 dni w całym roku? :P Anyhow, częściowo postanowiłam się wywiązać z zapowiedzi. Otóż wreszcie, po ilu to... 5ciu?6ciu? latach mijania pewnego wolnostojącego zabytku przytulonego do pól otaczających Ennis, postanowiłam weń zajrzeć. Proszę państwa, przedstawiam Wam - Clare Abbey. Tadaaaam!
 Miejsce jest stosunkowo dobrze oznakowane - tzn jak na Irlandię - bo nawet jest mikro znaczek na odpowiednim rondzie, prowadzący do odpowiedniego skrętu/zjazdu. Aczkolwiek Irlandczycy nie byliby sobą, gdyby nie wprowadzili lekkiego twista w te wskazówki. Otóż jedzie człowiek za znakiem i dojeżdża do końca drogi z bramą prowadzącą w chaszcze. Nie jest to jakoś szczególnie zaskakujące - chociaż w sumie powinien nam dać do myślenia znak z napisem "Clare Abbey BURIAL GROUNDS - czego z kolei nie było na pierwszym znaku, więc stwierdziliśmy, że to pewnie coś innego,a że nie chciało nam się łazić po cmentarzu, to olaliśmy.
Jak wiadomo, chodzenie po chaszczach jest fajne. Można się w tej wysokiej trawie utopić, albo zabić perfidnie ukrywającym się korzeniem, lub też popełnić samobójstwo rzucając się w czułe ramiona ostów. Kiedy skończyły nam się chaszcze i przed obliczami stanęła kolejna brama, oczywiście przez nią też przeleźliśmy. Przez, ponieważ ta była dla odmiany zamknięta - no ale to przecież żadna wskazówka, nie? Zleźliśmy prosto na tory. Przez tory zaczęliśmy się wczołgiwać na przestromą drugą stronę, trzymając się korzeni jeżyn i starając się za bardzo nie przyozdobić ubranek kurzem. Udało się. Przeleźliśmy przez kolejny płotek - tym razem druciany (czy już mówiłam, że takie przełażenie nie włączyło nam żadnej lampki zaskakującej???:P) i stanęliśmy na kulturalnie żwirowanej drodze, którą zidentyfikowaliśmy jako drogę właśnie do burial grounds. Oh joy, no nic, ale spacer fajny :)
 Clare Abbey jest dokładnie taka, jak tony innych Abbey porozrzucanych po Irlandii. Tzn ma swój urok, o ile nie widziało się innych przedstawicielek grona - trochę dzikszych, bardziej zapomnianych, a przez to bardziej urokliwych - moim numerem jeden jak na razie jest Church of Ireland w co. Mayo, ale o tym kiedy indziej. Wracając do dzisiejszej bohaterki, wszystko tutaj jest co być powinno. Jest kilka grobów, najmłodszy chyba sprzed 10ciu lat, jest rama po witrażach, są cudowne kamienie, są badyle wyrastające z... no ale nie mogę przeboleć przyciętego trawnika. Tzn, dobrze, że ktoś się tym miejscem zajmuje, ale jakoś ta równa trawka zepsuła mi odbiór całościowy. No bo jak to tak - wydepilowane ruiny?
 Całe zwiedzanie zajęło nam może z 10 minut. Najfajniejszy był wciąż stojący w kupie komin, do którego Johnu zaglądał :P O dziwo, oprócz nas były tam jeszcze 4 osoby - no ale pogoda chwilowo była ładna, miejsce jest naprawdę dobrze oznakowane, no i widoczne z autostrady, więc w sumie nie powinno mnie to zastanawiać XD
Najcudowniejszym elementem wycieczki były byki. Co prawda obraziłam się na nie nieco, bo nie chciały zjeść mojej darowanej trawy - i co z tego, że miały takiej całe pole?! Niemniej jednak były fantastyczne.
 Wielkie, rude i maksymalnie leniwe! Aczkolwiek w swoim lenistwie bardzo fotogieniczne :) Niestety w którymś momencie uznały, że nasze zainteresowanie musi oznaczać czas powrotu do domu i wszystkie, jak jeden mąż, wstały i zaczęły się tłoczyć przy bramie. Dlatego też skruszeni, że denerwujemy aparatami statecze rumaki, podreptaliśmy z powrotem do samochodu. Ta, dobrze myślicie - przez krzaczory, chaszcze i tory :P No bo kto by tam szedł żwirowaną drogą? Nieciekawe toto, dłuższa droga i nie zapewnia żadnej adrenaliny. Poza tym, jako że docelowo zdążaliśmy do chatki, ogołociliśmy martwe drzewo na opał. To tyle jeśli chodzi o sprawozdanie z wycieczki :)

piątek, 3 sierpnia 2012

Blah

Sprawdzając coporanną blogówkę, siłą rzeczy zaglądam na własny blog i w końcu zrobiło mi się łyso, że nic nie wrzucam, więc postanowiłam skrobnąć notatkę o niczym. A dokładniej o literackich przebojach, zastoju robotowym i szaro-burym lecie. Czyli tylko pokątnie o Irlandii - wpis o Kilkee dojrzewa.
Przewrotnie zacznę od końca, czyli od lata. A lato tutaj, to wiosno-jesień. Jak już mówiłam Szmaragdowa wyspa ma tylko dwie pory roku :P Mamy przydziałowe 5 dni słońca i tyle. Chociaż latem pachnie - koszoną trawą, morzem, ciepłą nocą... o ile akurat tych zapachów nie przydusi deszcz, jak dzisiaj. W sumie to nawet nie wiem, czy to lato jest gorsze od innych - rdzenni mieszkańcy mówią, że jest, ale mam wrażenie, że to przemawia ich wrodzony optymizm - bo skoro tegoroczne nie jest gorsze, to jak to świadczy o pozostałych? Z tego powodu moje krótkie wypady 'weekendowe' wcale nie są tak fajne jak mogłyby być - ostatnie dwa spędziłam na poddaszu/w przyczepie, zakopana w kołdrach, czytając co podlezie pod łapy. Przerywając jedynie dla histerycznej walki z pajunkami i innymi creeper-crawlerami oraz czułego przemawiania do myszów buszujących za płótnem trzymającym izolację w kupie.
A cóż to tak namiętnie czytam? Kindle pozwolił mi na powrót do czytania w rodzimym języku, bez obciążania finansowego rodzicielki, która dzielnie słała kniżki - oraz bez doprowadzania Dżonu do szału, że gromadzę coraz to nowe tomiszcza, na które nie mamy miejsca. Dlateego moje tempo czytelnicze niesamowicie wzrosło - w wolne dni praktycznie przerabiam po książce dziennie O.o Z powodu tego tempa sięgam również po pozycje, które do tej pory omijałam szerokim, acz bardziej intuicyjnym łukiem. Po raz kolejny przekonałam się również, że intuicja to mądra bestia. Polskie pisarki fantastyczne, w większości fantastyczne wcale nie są i porażają nieumiejętnym tworzeniem bohaterów (czytaj: nieprzekonujący profil psychologiczny), nudną i ślamazarną fabułą, oraz wtórnością pod wieloma względami. I to takie bezsensowne wrzucanie mięcha 'na siłę',żeby pokazać jak to się jest cool, jak panowie. I nieporadna przemoc, doklejona bez ładu, seksualność naiwniaka. Boże, tylko ręce załamywać. Wiem, że nie powinnam się wypowiadać, jako że sama nic nie wydałam,a i z tworzeniem jest problem - ale COME ON. Dlaczego wydawnictwa dopuszczają takie dzieła do druku? Czy naprawdę nie ma kobiet piszących DOBRZE i trzeba drukować to co jest, żeby zachować złudzenie "poprawności genderowej" na rynku? Żal dupę ściska, drogi panie. Dobrze, że zagramaniczne panie potrafią - nie zawsze,ale o wiele częściej, zachować poziom. Dzięki ci boże (celowo małą literką), za Robin Hobb chociażby, albo panią Le Guin.
Na zakończenie miało być o pracy, więc dwa słowa powiem. Po odejściu Katie, zrobiła się dziura pracownicza, którą niestety przez parę weekendów boleśnie odczuwaliśmy - w piątki i soboty bardzo, ale to bardzo potrzebna jest każda para rąk.Dostaliśmy po jakimś czasie 3 pary. Z czego jedyna użyteczna, już złożyła wymówienie, bo mówi, że u nas pracować się nie da (kobita z 10cio letnim doświadczeniem, również jako manager)... zostały dwie święte krowy. Irlandka Caoimhe ( wym. Kiva), która jest 100% Irlandką,czyli mistrzynią w nie pracowaniu, do tego - przykro przyznać - typową blondynką z dowcipów...A ja w swoich wielu przywarach, głupoty nie trawię i nie potrafię polubić dziewczyny z tego powodu, mimo że jest bardzo sympatyczna. Nie mogę i już. Nigdy tak bardzo nie musiałam pilnować swojego sarkazmu - bo to jak kopanie kociaka. Anyhow, drugim bożyszczem jest 17sto letni Gabriel, zwany przeze mnie Speedy Gonzalesem, który jest u nas dlatego, że oblał egzamin z angielskiego i musi zrobić work experience - a do tego jest synem kumpla szefa. Boże, ten chłopak jest... nie wiem jak go opisać. Jest jak Dom,Który Czyni Szalonym. Porusza się jak żółw na wyścigach, pomocny jest jak ślepa mysz, a do tego ma na wszystko wywalone, bo przecież i tak nikt nic mu nie zrobi... W ostatni weekend doprowadził mnie do stanu w którym poważnie rozważałam walnięcie ściery w kąt i wyjście w cholerę. Nie wiem jak przetrwam dzisiejszy wieczór z Gabim plączącym mi się między nogami - nie dość, że toto nie pomaga,to jeszcze mnoży ilość pracy :/ Jak żyć, panie, jak żyć...
 
Copyright (c) 2010 W pogoni za rozumem. Design by WPThemes Expert
Themes By Buy My Themes And Cheap Conveyancing.